sobota, 17 września 2016

Rozdział 11

Poranek tego dnia był rześki i chłodny, zupełnie nie przypominający spiekoty ostatnich dni, a słońce wdzierające się do apartamentu przez wyblakłe burgundowe firany bezlitośnie demaskowało całą brzydotę pomieszczenia. Drobinki kurzu tańczące w plamie światła nadawały wnętrzu wygląd uroczej, dawno nie sprzątanej speluny.
Sakura przetarła dłonią oczy i - rozkoszując się jeszcze ostatnimi chwilami w delikatnej pościeli tak cudownie niepodobnej do twardej leśnej ziemi  - przeciągnęła się jak kotka.
Miejsce Itachiego było puste, Sakura jednak, nie łudziła się że mogłoby być inaczej. Mimo, że ona i starszy Uchiha spędzali ze sobą wiele czasu łamiąc wszelkie bariery jakie nakładały na nich konwenanse czy potrzeba własnej przestrzeni życiowej nie zbliżyli się jeszcze na tyle, by choć spróbować zdefiniować rodzaj tej dziwnej relacji. Sakura bała się tego. Jej życie - teraz, w tym ostrym świetle przez które łzy momentalnie pojawiły się w jej zmęczonych oczach, widziała to wyraźniej niż kiedykolwiek - bez Itachiego Uchihy utraciłoby resztki sensu.
Skrzywiła się wyplątując ze skotłowanej pościeli i ruszyła do podpieranych przez ścianę tobołków by znaleźć coś w co mogłaby się przebrać. Przynajmniej nie mam problemu z doborem kolorów - skwitowała w myślach skąpą zawartość przegródki  na ubrania - po Wielkiej Wojnie Sakura była w nieustannej, mającej trwać całe życie żałobie. Umarli przecież jej rodzice, przyjaciele, znajomi z widzenia obywatele Konohy, wrogowie i pewna kochająca czerwone sukienki z rozcięciami na bocznych szwach różowowłosa dziewczyna. Ile lat człowiek powinien nosić żałobę, po tym co w nim umarło? Wybrała długie, mocno dopasowane spodnie i bluzkę bez rękawów z niskim golfem. Do tego standardowe długie rękawiczki z ochraniaczami i napierśnik ten sam, który zwykła nosić na misjach ANBU. Brakowało tylko opaski ninaja. Nerwowo zaczęła przeczesywać ręką włosy by po chwili ruszyć na poszukiwania jakiejś wstążki, która mogła by ją zastąpić. Sakura sama przed sobą nie chciała się przyznać, że chodziło tu o symbol przynależności do wspólnoty z której została nagle wykluczona, a nie o niesforne kosmyki.
- Witaj, Sakuro Haruno - Sakura drgnęła zaskoczona. Nie dziwił jej sam fakt nagłego pojawienia się Itachiego, przebywała z nim już dość długo by przestało to robić na niej wrażenie. Zdumiało ją samo powitanie, Itachi nie zwykł mówić słów, które mogły zostać pominięte na drodze do celu konwersacji. Teraz, stojąc przed nią w ostrym świetle poranka wydawał się jej piękny jak sam diabeł i olśniewający jak samo zło. Wzięła głęboki oddech.
- Lubisz pojawiać się nagle - powiedziała bardziej by opanować drżenie głosu niż stwierdzić fakt. Rozpraszało ją, że stał tak blisko niej, ledwie mgnienie; jeden ruch ręką i poczułaby pod palcami jego szorstką niemal kredowobiałą spoconą po treningu skórę, wąskie usta czy smoliście czarne włosy przyjemnie łaskoczące opuszki palców.
Odpowiedział jej uśmiechem, który Sakura opisałaby jako jeden z tych rzadkich, zdarzających się w życiu tylko cztery czy pięć razy uśmiechów, które rozświetlają oczy i nadają twarzy ciepły wyraz. Tak bardzo niepasujący do stojącego przed nią mężczyzny.
- To dla ciebie, Haruno - stwierdził delikatnie potrząsając trzymanym w dłoni kwiatem.  Na długiej, masywnej łodydze pysznił się dobrze rozwinięty kielich krwawej, niemalże czarnej dalii.
Sakura pomyślała o wszystkich kwiatach jakie dostała w życiu - wiązankach i pąkach kwiatów które układały z Ino w dzieciństwie, białych różach od Naruto i całych naręczach gałązek z kwiatami wiśni od dawnych adoratorów. Nietrwałe symbole przyjaźni i miłości strawione przez wojnę i czas. Żaden z nich nie był tak piękny, tak urzekający i odurzający swym słodkim, tajemniczym zapachem umierającego lata i pierwszego tchnienia jesieni.
- Tsuki no hame - powiedział Itachi wysuwając w jej stronę roślinę - Sierpniowy kwiat. Gdybym mógł, rzuciłbym do twych stóp całe pole kwitnących na wiosnę wiśni, Sakuro. Teraz jednak, ofiarować mogę Ci tylko to.
Sakura obróciła w palcach tę ciemną, niemal czarną dalię, sierpniowy kwiat. Symbol kuszenia. Zmysłowości. I niebezpiecznej przyjemności.
Przegryzła wargę i patrząc mu w oczy zrobiła mały krok w jego stronę. Uchiha poczuł chłodny metal napierśnika na swojej klatce piersiowej i jej ciepły oddech. Westchnęła, gdy jego ręce znalazły się na jej drobnych ramionach.
Spojrzał na jej wąską bladą szyję i z przyzwyczajenia oszacował pod jakim kątem musiałby chwycić i przekręcić by skręcić jej kark. Zbliżył się do niej szybko, szybciej niż wpadający przez okno wiatr przynoszący zapach sierpniowych kwiatów, szybciej niż nakazywała zwykła namiętność i patrząc w jej oniemiałe zielone oczy złożył na jej wąskich, bladych ustach drapieżny pocałunek. Haruno zadrżała jak w febrze i mocno, niemal boleśnie wpiła się w jego usta. Nie widziała nic poza jego hipnotyzującymi czarnymi oczami w których nie było nic dobrego. Kwiat wypadł jej z dłoni i uderzając o podłogę zgubił kilka płatków, wyglądających jak małe krople krwi rozsiane po dywanie.
Nikt tak jeszcze nie całował Sakury, w pocałunku tym bowiem było wszystko - namiętność, ból, spełnienie i łaknienie, coś ulotnego i pociągającego, coś czego nie potrafiła jeszcze nazwać, coś co sprawiało, że zatracała się w szumie własnej krwi w żyłach i cieple jego ciała. Coś, co sprawiało, że czuła, że żyje.

***
Sasuke był podirytowany. Stojący przed jego stolikiem człowiek nie był Sakurą i Itachim z którymi planował zjeść tego dnia śniadanie. Ci, spóźniający się już dobre pół godziny, wywoływali w nim niejasne poczucie bycia pominiętym, coś co nie zdarzało mu się często. Spiorunował wzrokiem przerażanego pocztyliona, uszczknął kęs świeżej - jak zarzekała się gospodyni - bułki o fakturze i smaku kuli armatniej i wyciągnął rękę po zwój papieru okraszony wielką pieczęcią hokage.
- Jego Ekselencja kazał dostarczyć to do rąk własnych pani Sakury Haruno - bąknął nieprzekonująco chłopak - kazał się pospieszyć i dostarczyć to najszybciej jak mogę.
Istotnie. Sasuke wiedział, że nawet jeśli rozkaz dostarczenia pisma Sakurze został wydany jeszcze gdy była w wiosce chłopak musiał nie mało natrudzić się by ją odnaleźć i dogonić mimo nieludzkiego tempa jakim pokonali odległość dzielącą ich od wioski. Ninja kurierzy, szkoleni specjalnie do pokonywania długich, forsownych i trudnych w jak najkrótszym czasie byli cennym elementem aparatu państwa. Po wojnie nie zostało ich wielu. To wyjaśniało dlaczego w tak wymagającą trasę posłano żółtodzioba. A także sugerowało, że wiadomość, którą Naruto chce przekazać Sakurze jest na tyle ważna by korzystać z tego rodzaju usług. Sasuke westchnął. Ważne wiadomości od hokage zazwyczaj generowały kłopoty.
- Przekażę jej go.
Pocztylion nasrożył się, jakby Sasuke obraził jego przodków do piątego pokolenia wstecz i sięgnął po kunai. Sasuke zapomniał o kolejnym fakcie - w świecie ninaja gdzie od informacji zależało życie setek osób czy losy poszczególnych misji wyjawienie jej niepowołanej osobie było karane śmiercią. Każdy ninaja zaczynający kształcenie w tym kierunku składał przysięgę. Cóż, jeśli tak ma być - pomyślał Sasuke, kierując dłoń na rękojeść katany.
- To nie będzie konieczne - Sakura położyła dłoń na jego ramieniu, drugą zaś wyciągając do pocztyliona. Sasuke znów ogarnęła niejasna irytacja.
- Pani Sakura! - Żółtodziób wyglądał na szczerze uradowanego jej widokiem. Posłał Sasuke spojrzenie pełne triumfu i nieskrywanej radości. - Sprawiła nam pani dużo problemów, pani Haruno. Jego Ekselencja odchodzi od zmysłów kiedy okazało się, że nikt nie wie gdzie pani się podziewa i musieliśmy użyć jutsu namierzających. Starszyzna przeszukała też pani mieszkanie i z przykrością muszę zawiadomić panią o kilku zniszczeniach, które...
Sakura nie wydawała się tym faktem bardzo poruszona. Sprawiała wrażenie jakby w miły sposób starała się skłonić pocztyliona do szybszego oddalenia się. Wyraźnie zaciekawiona co chwila zerkała papier, przeczesywała dłonią dziwnie potargane włosy i wzdychała, od niechcenia podtrzymując prowadzoną z zapałem przez kuriera konwersację. Zanim w końcu zniknął w chmurze dymu, jutsu znanego tylko ludziom jego fachu, zdążyła się już dowiedzieć o jego planach zawodowych (trzy rangi wyżej przed trzydziestką), statusie związku (wolny;kawaler do wzięcia) i że to jego pierwsza tego typu misja. Sasuke nie wątpił w to ani chwili.
Kiedy w końcu usiadła obok niego wyglądała na porządnie zmęczoną. Bez słowa przesunął w jej stronę jedzenie i wodę.
- Itachi nie chce śniadania. Twierdzi, że znajdzie nas koło południa, kiedy pojawi się ten twój mafioso.
Sasuke skinął głową. Jego brat nie jadł zbyt wiele, nie był też osobą czerpiącą przyjemność z dzielenia posiłków z innymi ludźmi. Zabrała się za jedzenie, dziękując mu skinieniem głowy
- Chyba powinnaś to otworzyć - zasugerował Uchiha po długiej chwili milczenia wypełnionego odgłosami chrupania twardej jak skała bułki przez medyczkę. Skinęła głową. Paląca ciekawość walczyła w niej z niepokojem co też może znajdować się w liście przesłanym przez Naruto. W końcu zebrała się na odwagę i zdecydowanym ruchem złamała czerwoną pieczęć z odbitym w laku godłem wioski. Powoli rozłożyła papier napawając się jego cichym szelestem, obserwowana przez czujne oczy Sasuke. Nie popędzał jej; prędzej czy później i tak przecież dowie się co Naruto chciał jej przekazać.
Sakura szybko przebiegała wzrokiem przez kolejne linijki kulfonów, które wyszły spod ręki jej dawnego przyjaciela; naraz westchnęła głucho, a białe dłonie zacisnęły się mocniej na welinowym papierze. Milczała bardzo, bardzo długo. Dłużej niż Sasuke gotów był czekać. Odkaszlnął. Spojrzała na niego jakby dopiero teraz przypomniała sobie, że ktoś siedzi obok niej.
- Wracam do Konohy - Głos Sakury, zazwyczaj cichy i nieco piskliwy niespodziewanie stwardniał, nabierając stanowczości i niespotykanej wcześniej twardości. Sasuke odwrócił się i spojrzał badawczo na jej skrzywioną, trupio bladą twarz. Uniósł brwi w niemym pytaniu.
- Moi rodzice żyją. - W pierwszej chwili Sasuke myślał, że się przesłyszał, że to może jakiś głupi pomysł Naruto na sprowadzenie ich do wioski. Ale Naruto nigdy nie skazałby Sakury na takie rozczarowanie - pomyślał - Naruto kocha Sakurę zbyt mocno by napisać do niej bez absolutnej pewności. Wątłe ramiona Sakury zadrżały, poprzedzone świszczącym westchnieniem, które - jak Sasuke wiedział i doskonale pamiętał z dzieciństwa - już za kilka chwil miało przerodzić się w długi, niespokojny i mokry od łez szloch.
- Oczywiście, że wrócimy do Konohy, głupia - powiedział miękko, starając się jednocześnie przysunąć do niej nieco bliżej i stłumić wybuch emocji w zarodku, nim staną się obiektem powszechnego zainteresowania, a cały ich misterny plan zaskoczenia Hamady pójdzie na marne. Oparła głowę na jego ramię i pozwoliła się objąć z obojętnością szmacianej lalki. Sasuke lekko, jakby bojąc się, że mocniejszy dotyk naznaczy jej białą skórę ciemnymi krwiakami, gładził ją po plecach.
- Nie mam zamiaru się rozpłakać. Nie musisz tego robić, Sasuke - powiedziała po dłuższej chwili.
- Jasne, Haruno - odparł, przyciskając ją mocniej do siebie. Różowe kosmyki wpadały mu do ust i nie miał pomysłu jak dyskretnie je wypluć, kościste ramiona medyczki wbijały się w żebra, ale cel został osiągnięty - wybuch został opanowany. Sasuke nawet na torturach nie przyznałby, że obchodzi go stan psychiczny towarzyszki.
- Jutro wyruszysz do wioski - postanowił - a teraz poczekaj tu, a ja przyniosę więcej sake i pójdziemy po Itachiego.
- Sasuke? - Głos medyczki zatrzymał go w połowie drogi. Odwrócił się z lękiem, przygotowując się na nagły wodospad łez, któremu będzie musiał stawić czoła. Sakura uśmiechnęła się wymuszenie.
- To był ostatni raz kiedy widziałeś mnie płaczącą.
Zawahał się. Na usta cisnęło mu się milion ciętych, ironicznych ripost, którymi mógłby skwitować tę nonsensowną uwagę. Nigdy nie mów nigdy - miał ochotę rzucić i patrzeć jak jej dzielna twarz znów pokrywa się maską bezsilności. Tak jak to bywało w dzieciństwie. Dla odmiany jednak postanowił powiedzieć prawdę, ten jeden raz.
- Mam taką nadzieję, Haruno - odparł więc cicho i, jakby zawstydzony okazanymi uczuciami, ruszył po to,  czego najbardziej było im potrzeba - więcej alkoholu.

***

Hamada nie dał im na siebie długo czekać - wkraczając do budynku za pięć dwunasta z miną udzielnego pana na włościach już od progu wrzasnął by czym prędzej wyciągać najlepszy alkohol i pieniądze. Sakura ze zdziwieniem zauważyła, że nie jest dużo starszy od niej, a jego pokryta kilkudniowym zarostem twarz o lśniących orzechowych oczach wciąż jest jeszcze bardziej młodzieńcza niż męska.
Sasuke dał dojść mu aż do samej barowej lady i z kataną w zaciśniętej dłoni ruszył mu naprzeciw. Ostrze dotykające ziemi krzesało iskry. Gruba oberżystka  uciekła na zaplecze wraz z myjącą podłogę służącą, a większość nielicznych o tej porze gości szybkim krokiem ruszyła ku drzwiom niechybnie wyczuwając nadciągające kłopoty. Hamada odwrócił się w stronę Sasuke i zmierzył go pełnym niesmaku i irytacji wzrokiem. Sakura zastanawiała się, czy widząc to spojrzenie młodszemu z braci Uchiha przyszło na myśl zetknięcie się z lustrem.
-  Czyżbyście się zgubili? - Hamada uśmiechnął się ironicznie. Sasuke był podirytowany jego arogancją. Przyzwyczajony był do budzenia większego respektu w oczach innych.
- Właściwie zgubiliśmy kogoś. Suigetsu Hozuki - Sasuke niemal wypluł to imię.
Hamada nonszalancko oparł się o kontuar i pociągnął łyk z stojącej na nim flaszki z sake. Był impertynencki, arogancki i bardzo pewny siebie. Sakura podziwiała te cech w młodych ludziach i trochę ich się bała.
- Jestem pewien że to wszystko da się wyjaśnić po paru kieliszkach sake. Suigetsu na pewno nie zrobił nic, co by...
Przerwał, zaskoczony dotykiem zimnej stali na gardle i mocnego, unieruchamiającego go uchwytu.
- Za sprawą Suigetsu zginęło w Wiosce Ukrytej w Liściach zbyt wiele osób, by dało się na to coś zaradzić kilkoma kieliszkami kiepskiego sake.
Sakura była znużona. Nie zamierzała wdawać się w puste pyskówki. Mocniej przyłożyła kunai do gardła mafiosa.
- Jesteś śliczna i jakkolwiek uwielbiam takie zabawy nie uważasz, że powinniśmy znaleźć bardziej ustronne miejsce? - wyszeptał, obdarzając ją zawadiackim uśmiechem. Omal nie parsknęła śmiechem. Kto żartuje w takich chwilach? - Cóż widzę, że nie. Musiałem przynajmniej spytać.
Itachi siedzący zupełnie spokojnie przy stoliku obok skrzywił się i zrobił ruch jakby chciał skręcić mafiosowi kark, jednak widząc reakcję młodszego brata pozwolił mu działać. Sasuke wymierzył bandycie mocne uderzenie płazem miecza w brzuch.
- Och, co do ciebie, to jestem pewien że nie zabił tych wszystkich ludzi z twojej wioski celowo. To musiał być przypadek - Hamada uśmiechnął się lisio, nie przejęty zbytnio uderzeniem chwilę po tym jak odzyskał oddech - Chodziło mu przecież tylko o ciebie.
Dodał, wskazując na Sasuke ruchem głowy.
- Cóż, nawet jeśli zabił ich przez przypadek pozostają tak samo martwi jak gdyby zabił ich celowo - odparła Sakura przyciskając kunai do szyi wygodnie opartego o nią młodzieńca. Czuł się w jej ramionach o wiele zbyt komfortowo jak na jej gust. - Karą za terroryzm jest śmierć. Także dla współpracowników terrorystów, którzy ukrywają ich miejsce pobytu. Co znów prowadzi nas do punktu wyjścia. Gdzie jest Suigetsu i jak liczną grupę posiada?
- Skoro tak stawiacie sprawę... Suigetsu możecie znaleź w... - Hamada nachylił się poufale i chwytając złe spojrzenie Sasuke wybuchnął mu śmiechem prosto w twarz. Wręcz ryczał. Sasuke wygląda jakby miał zaraz odgryźć mu głowę - pomyślała Sakura bardzo starając się nie roześmiać. Młodszy Uchiha z nerwów poczerwieniał jak wiśnia.
- Skoro jesteś na tyle głupi by nachodzić mnie w pracy i liczyć na to, że powiem ci gdzie znajduje się mój kumpel tylko dlatego, że dwa razy fukniesz... - zakwiczał z uciechy Hamada widocznie rozradowany rosnącym w postępie geometrycznym gniewem Sasuke - Byłbym skończony gdybym od tak wydawał każdego kumpla.
Dodał chwilę później, tłumacząc niczym małemu dziecku jak działa mafia. Młodszy Uchiha siłą powstrzymywał się od rzucenia się z pięściami na trzymanego przed nim chłopaka.
- Itachi... - Sasuke nie musiał kończyć zdania. Starszy z braci doskonale wiedział czego się od niego oczekuje. Odstawił butelkę sake i uśmiechnął się nieładnie. Małe, bardziej intensywne przesłuchanko powinno rozświetlić kilka kwestii.
- Wolę żeby to ona mnie przesłuchiwała - Hamada uśmiechnął się zawadiacko i mrugnął do Sakury. Wbrew sobie odpowiedziała krzywym uśmiechem. Zawsze popełniała ten błąd; zbyt szybko aklimatyzowała się w towarzystwie nowych osób.
- To tylko jedno z licznych rozczarowań przed tobą - głos Itachiego nie zmienił swej żelaznej, spokojnej nuty, Hamada jednak mógł przysiąc, że podskórnie czuje jego zadowolenie niczym radość pytona powoli oplatającego ofiarę. A może to była nuta zazdrości? Młody mafioso uświadomił sobie jak niemądrze było silić się na flirt z różowowłosą kunoichi, jeśli ta była partnerką Itachiego Uchihy. Uchiha delikatnie pchnął go w stronę schodów piwnicznych. - Najgorsze dopiero nadejdzie.

***

- Nie wiem, dlaczego chcesz tracić na niego chakrę i czas - stwierdził cokolwiek bezlitośnie Itachi mijając Sakurę na spróchniałych, lepkich schodach prowadzących do wnętrza piwniczki. Sakura też nie wiedziała. Zdawała sobie sprawę, że Hamada nie jest osobą, która uczyniłaby podobny gest w stosunku do pokonanego wroga czy cierpiącej istoty, wzdragała się jednak nad porzuceniem go jak psa. Umarłby bez pomocy medycznej lecz czym to zabójstwo różniłoby się od innych, których dokonała? Z drugiej strony strony nie starając się choć odrobinę zmniejszyć ilości krwi spływających po jej dłoniach nie różniłaby się niczym od morderców, którzy dokonali rzezi w Wiosce Liścia, od zbrodniarzy pokroju Suigetsu, Paina, Orochimaru. I Itachiego Uchihy.
Pchnęła ciężkie, choć też już nadgryzione zębem czasu drzwiczki starając się jednocześnie odeprzeć natrętne myśli. Zaduch i jęk uderzyły w nią jednocześnie na chwilę pozbawiając zbawczej obojętności.
Leżący przed nią człowiek właściwie nie miał twarzy a jedynie maskę powoli krzepnącej krwi. Kończyny powykręcane pod nienaturalnymi kątami nosiły ślady nacięć czy - w niektórych tylko miejscach - w ogóle pozbawione były skóry. Sakura starała się nie patrzeć na krwiaki, złamany nos i mnóstwo, mnóstwo krwi sączącej się z pomniejszych nacięć, starała się nie czuć smrodu krwi i ekskrementów, ale nie mogła odwrócić wzroku od oczu Hamady, płonącego w nich zwierzęcego przerażenia i nieludzkiej wręcz uległości.
Jej ciałem szarpnął dreszcz lecz opanowała się i nie pozwoliła sobie na wymioty, choć jeśli miała być szczera ze sobą to w większym stopniu odgrywało tu rolę odurzenie alkoholem niż silna wola. Położyła swoją torbę i wiaderko z wodą na ziemię i przycupnęła obok mafiosa na słomie. Oczyszczanie i odkażanie ran czy nastawianie złamanych kości nie należało do jej ulubionych zajęć i jeśli tylko miała okazję wolała powierzać je asystentom by nie tracić cennego czasu i zdrowia psychicznego, lecz - jak każdą czynność medyczną - potrafiła wykonać to dobrze i szybko.
Kończąc oporządzać twarz mężczyzny z zadowoleniem odkryła, że większość obrażeń jest raczej powierzchowna i dość łatwa do naprawienia. Nabrała odrobinę chakry - tylko tyle ile było potrzeba - i zabrała się za zasklepianie ran i pomoc w zrośnięciu się nosa mężczyzny. Hamada powoli wyciszał się z obojętnością oddając się jej zabiegom. Kolejnym punktem programu były jego wykręcone ręce i z tymi Sakura męczyła się nieco dłużej. Nie chciała mu przysparzać dodatkowego bólu więc nastawiała je szybko sącząc przy tym nieco swej uzdrawiającej chakry tak by delikatnie go znieczulić. Haruno naprawdę rzadko uciekała się do tego - wymagało to znacznie więcej chakry i czasu niż normalne, bardziej naturalne leczenie i było bardzo niepraktyczne w warunkach bojowych teraz jednak, nie mając przed sobą perspektywy leczenia całych dywizji czy drużyn mogła pozwolić sobie na drobne odstępstwa. Wbrew sobie czuła sympatię do schywatnego bandyty; bawiła ją jego zaczepność i właściwa młodym, przystojnym mężczyznom arogancja.
Kiedy skończyła zabieg i pozbierała wszystkie wcześniej potrzebne rzeczy, ostatni raz rzuciła okiem na uzdrowionego, a teraz wycieńczonego mężczyznę. Odgarnęła mu włosy z twarzy i po namyśle zostawiła wiadro z wodą i coś do przekąszenia, gdy obudzi się po długim śnie jaki niewątpliwie zaraz go czeka.
- Wiedziałem, że na mnie lecisz... - usłyszała cichy, ledwie dosłyszalny szept i poczuła słaby uścisk dłoni mokrej od krwi i potu. Sakura niemal parsknęła śmiechem, przytłoczona absurdem sytuacji. Jeśli to miało być epitafium Hamady, przekonana była, że zapamięta je na długo. Postanowiła oddać mu ostatnią przysługę i dla lepszego skupienia zamknęła oczy i znów nabrała w dłoń chakry drugą dłonią cały czas wykonując skomplikowane pieczęcie. Gdy dotknęła jego czoła Hamadę przeszedł dreszcz, jednak Sakura z doświadczenia wiedziała, że jest to wyraz ulgi jaka ogarnęła jego ciało i duszę. Lecznicza chakra rozpływała się po jego ciele kojąc i zatapiając w błogą obojętność będącą przede wszystkim brakiem bólu. Zaraz zapadnie w sen bez snów - pomyślała, głaszcząc go po czole i twarzy skąpaną zielonym światłem dłonią - długi, miły sen przynoszący ukojenie. A gdy obudzi się obrazy dzisiejszego dnia zbledną, rozwieją się, stracą na znaczeniu.
Medycy rzadko korzystali z tego jutsu - zazwyczaj tylko w czasie wyjątkowo trudnych porodów by znieczulić rodzące kobiety i następnego dnia pozbawić realności wspomnienia o skali bólu jaki przeżyły - wymagało bowiem ono dużo skupienia i zabierało wiele chakry. Sakura jednak nie miała w planach leczyć kogokolwiek; nie musiała się oszczędzać. Wbrew jej oczekiwaniom uścisk jego dłoni nie zelżał, a wręcz przybrał na sile.
- Dziękuję - usłyszała słowo wypowiadane z wysiłkiem. -  Obiecuję, że kiedyś ci się odw..
Zwiększyła ilość chakry i zasnął, zanim zdążył złożyć obietnicę, której nigdy nie mógłby dotrzymać. Wyrwała się z jego uścisku, wzdrygnęła i szybko wyszła z pokoju. Zmęczona bardziej niż się spodziewała przycupnęła na piwnicznym schodku. Zimne piwniczne powietrze cuciło ją, wyrywało z amoku i pozwalało skupić myśli na czymś innym, niż ten skatowany człowiek plotący niemożliwe bzdury. Odetchnęła głęboko i z przyzwyczajenia przeczesała dłonią włosy w poszukiwaniu brakującej opaski ninaja i otarła spierzchnięte usta. Dziwna lepkość dłoni zmroziła Sakurę, a uczucie ciepłej wilgoci na ustach przyprawiło ją o chęć wymiotów. Z cichym westchnieniem obrzydzenia skierowała wzrok na palące żywym ogniem ręce. Krew. Odbity ślad dłoni Hammady pokrywał całą jej rękę jak niezmywalne piętno. Krew, krew, krew na dłoniach morderczyni. Z zaschłych nagle ust nie wydobył się krzyk a cichy urywany skrzek. Dłoń przed chwilą jeszcze tak spokojna teraz zaczęła palić żywym ogniem.
Wstała i jak w transie ruszyła ku górze schodów mijając po drodze oniemiałą oberżystkę i Itachiego.
Wpadła do apartamentu starając się za wszelką cenę nie zwymiotować i rzuciła się ku bagażom w poszukiwaniu strzykawki. Westchnęła cicho widząc pustkę w miejscu spodziewanego wybrzuszenia w kieszonce plecaka. Trzęsącymi się z nerwów rękami przekopała się przez warstwę skotłowanych ubrań i zapasowych medykamentów i - jakby widząc bezcelowość swoich działań - wyrzuciła wszystko na podłogę. Fiolki z remediami na trucizny głucho uderzyły o podłogę i ubrania, te o cieńszym szkle rozbiły się na małe kawałeczki pozwalając bezcennym płynom wsiąknąć w dywan. Jęknęła ze złości. Strzykawki nie było.
- Tego szukasz?
Nie musiała się odwracać. Głos Itachiego nie zmienił swojej barwy, ale Sakura wyczuwała w nim napięcie starannie zamaskowane dozą kpiny.
- Wstań.
Posłusznie uniosła się z podłogi. Skrzywiła się widząc upragnioną strzykawkę w jego dłoniach. Itachi lekko zakołysał strzykawką w dłoniach.
- Długo jeszcze miałaś zamiar udawać, że wszystko jest w porządku? - Uchiha zdawał się być szczerze dotknięty. Nie odpowiedziała, bojąc się podnieść wzrok z rozgardiaszu na podłodze. Nie chciała widzieć strzykawki i wyrazu czarnych jak obsydian oczu. Pełne napięcia milczenie, które narosło między nimi zdawało się być murem nie do przebicia. Słowa więzły w gardle.
- Jesteś taka delikatna... - powiedział jakby zamyślony, jednak Sakura wiedziała, że to element gry. Mówił o tym błysk okrutnego, ironicznego rozbawienia w jego oczach, to w jaki sposób się do niej zbliżał. - Taka... krucha. Wystarczy jeden ruch by cię złamać.
Przełamał strzykawkę tuż przed jej twarzą, tak by mogła zobaczyć jak przeźroczysta ciecz z jej wnętrza spływa po jego dłoniach skapując na brudny dywan i resztki jej ubrań.
Pierwszą z reakcji było niedowierzanie. Później niedowierzanie. Ostateczną fazą była furia. Krew zawrzała jej w żyłach i już po raz drugi tego dnia poczuła na nowo życie rozpływające się gorącymi falami w jej wnętrzu. W obu przypadkach katalizatorem był Itachi na tym jednak kończyły się podobieństwa - uczucie wypełniające ją uderzyło jej do głowy, a misternie utrzymywana kontrola chakry przeszła do historii. Cała sylwetka Sakury zaszła rozmytą zielenią uwolnioną w akcie nagłej wściekłości chakry zdolnej siać niewyobrażalne spustoszenie. Itachi patrzył z ciekawością i strachem. Wrzasnęła wkładając w krzyk całą swą złość i ból i zamachnęła się. Wykonał unik, jednak zwisająca z sufitu lampa nie miała tyle szczęścia, została więc posłana w drzwi robiąc w nich dość pokaźną dziurę i rozwalając wszystko wokół w drobny mak. Sakura nie przejęła się tym. Ruszyła wściekle atakując, jednak żaden z ciosów zadanych na oślep nie dosięgał celu, w końcu, mając najwyraźniej dość tej igraszki Itachi obezwładnił ją wykorzystując chwyt polegający na dźwigni obracającej jej monstrualną siłę przeciwko niej. Warknęła, zwinęła się jak fryga i drugą, wolną ręką, mimo ogromnego bólu towarzyszącego wykręcaniu przedramienia rozorała mu paznokciami lewy policzek i skroń. W oko nie trafiła - Itachi przezwyciężając początkowe zdziwienie mocno odepchnął ją od siebie.
Uderzenie w ścianę odebrało jej dech, widok zalewającej się krwią twarzy Uchihy odebrał  chęć walki. Osłabła, zsunęła się po ścianie i przycupnęła na kupce rozrzuconych wcześniej ubrań i szczątkach szafki nocnej i upiornie brzydkiej lampki. Ból wykręconego, zaczynającego już puchnąć ramienia, otrzeźwił ją i przywrócił do rzeczywistości.
- Zostaw mnie samą - wyszeptała błagalnie za wszelką cenę starając się uniknąć jego wzroku. Itachi ostrożnie wyjął cudem ocalałą dalię z wazonu i zamoczył rękaw bluzy w pozostałej tam wodzie. Westchnął i uklęknął przy niej delikatnie zetrzeć krew z jej dłoni; Tak śmiercionośne przed chwilą, teraz poddawały się biernie jego zabiegom.
- Taki młody, tak nieprzywykły do śmierci - powiedziała cicho, głosem starej, zmęczonej życiem kobiety groteskowo kontrastującym z jej młodym wiekiem. Itachi nie wiedział czy Haruno mówi o skatowanym przed chwilą chłopaku, któremu udało się przeżyć dzięki jej interwencji czy może o innym, który umarł wraz z częścią jej samej w pewnym namiocie na polu bitwy dawno temu i daleko stąd.
Pierwsze zabójstwo zawsze pozostaje niezapomniane, niczym próba ognia, spala słabych i hartuje silnych. Zawsze tracisz coś cennego - rodzinnę, człowieczeństwo, siebie - by zyskać najcenniejszy dar. Przetrwanie.
- Wiedziałaś, że jestem potworem, Sakuro,
Wiedziała. Przed oczami stanęły jej twarze tych których zabiła z imieniem hokage i wioski na ustach. Twarze zastygłe w krzyku, z pustką ziejącą z przeraźliwie martwych oczu. Itachi Uchiha był potworem. Takim samym jak ona.

***

- Sakura jutro wyrusza do Konohy - beznamiętnie stwierdził Sasuke udając, że nie dostrzega krwawych bruzd na twarzy brata i nieobecności Sakury, gdy ten dosiadał się do jego stolika. Do głowy przyszła mu absurdalna myśl tłumacząca absencję Sakury tym, że być może Itachi zgwałcił i zabił ich dawną towarzyszkę, zaraz jednak skarcił w myślach sam siebie za insynuowanie podobnych bzdur. Itachi nigdy nie był typem kobieciarza.
- Doprawdy? - W głosie jego starszego brata nie było zdziwienia. Pytanie powodowane było nie tyle ciekawością ile chłodną chęcią utrzymania rozmowy. Bracia rzadko rozmawiali ze sobą - rozdzieleni w dzieciństwie, nie znający się zbyt dobrze na okazywaniu uczuć byli samotnikami, niechętnie podchodzącymi do zawierania bliższych relacji. Zbyt wiele czasu minęło, zbyt wiele się wydarzyło. Sasuke gotów był wskoczyć w ogień dla Itachiego i szczerze go szanował, nie potrafił jednak równie szczerze z nim rozmawiać. Itachi prawdziwie kochał swojego młodszego brata, jednak otworzenie się przed nim było dla niego czymś niemożliwym.
- Podobno odnaleziono jej rodziców. Byli w ostatniej grupie jeńców trzymanych w Wiosce Dźwięku, a teraz, kiedy Naruto podpisał Traktat o Pokoju i Przyjaźni mogą wrócić do Konohy. A zatem wraca i ona.
- To będzie trudne, wygrać potyczkę z Suigetsu i jego towarzyszami bez medyka - zawyrokował Itachi.
- Ale nie niemożliwe. Jeśli ona miałaby iść ze mną musiałbym najpierw wrócić do Ukrytego Liścia. To oczywiste, że oni będą teraz dla niej priorytetem.
- A zatem masz wybór - stwierdził Itachi uśmiechając się nieładnie i wstając od stołu by zamówić kolejną kolejkę sake.
- A ty? - Itachi posłał bratu uśmiech przez ramię. Pełen politowania.
- Ja? - starszy Uchiha zdawał się być rozbawiony tym pytaniem - Pójdę za nią wszędzie.

***
Sasuke miał wybór.
Samotne łowy na dawnego towarzysza broni lub odeskortowanie Sakury i Itachiego do Wioski Ukrytej w Liściach celem połączenia na nowo rozdzielonej przez wojnę rodziny Haruno. Zostawienie jego brata i medyczki i ruszenie w pogoń za Suigetsu, teraz, gdy znał położenie jego obozu pozornie wydawało się lepszym pomysłem, jednak miał pewne wątpliwości. Suigetsu podczas zamachu w Ukrytym Liściu nie działał sam, na pewno nie wszyscy z jego kompanów ponieśli śmierć - żywi zaś mogli stanowić istotną przeszkodę w spokojnej rozmowie zakończonej zabiciem dawnego towarzysza. Rzucająca się na niego horda ludzi odzianych w białe płaszcze mogła mu to skutecznie uniemożliwić i dać Suigetsu możliwość ucieczki. Sasuke zaś nie lubił bawić się w kotka i myszkę.
Obecność Itachiego znacznie zredukowałaby ten problem. Sasuke nie wątpił, że brat bez problemu poradzi sobie z nawałem wrogów, a posiadanie na podorędziu tak wykwalifikowanego medyka jakim niewątpliwie była Sakura było niezwykle wygodne i przedłużało przyjemność płynącą z walki czy ewentualnego przesłuchiwania jeńców.
Sakura z irytującej przeszkody stała cenną sojuszniczką, a  w pakiecie z Itachim - istotną siłą z którą Sasuke musiał się liczyć.
Lecz towarzystwo dziwnie nagle odległych od siebie Sakury i Itachiego działało mu na nerwy. Nie chciał zaprzątać sobie głowy tym co zaszło między jego bratem i medyczką z Konohy. Szczycił się przecież swoją całkowitą obojętnością na prywatne sprawy innych. Ostatecznie Itachi  na pewno poradzi sobie z przewrażliwioną Sakurą.
Haruno odzywała się teraz rzadko, pogrążona we własnych rozmyślaniach nie zwracała uwagi na otoczenie, mechanicznie wykonując wszelkie niezbędne czynności. Obarczona największą ilością tobołków - w końcu jej monstrualna siła i tak nie pozwalała jej odczuwać zmęczenia - parła na przód. Jej prosty czarny strój w niczym nie przypominał mu jej dawnych czerwonych sukieneczek, które zwykła zakładać, jej milczenie trafiało do niego bardziej niż piskliwy jazgot jaki zazwyczaj generowała na wspólnych wyprawach. Choć to przecież nie jest zwykła misja-wycieczka - pomyślał Sasuke - Brak przecież Naruto. Myśl, że narwanego blond dresiarza zastępuje im teraz posępny jak śmierć Itachi wydawała mu się absurdalna.
Ale Naruto również się zmienił. Sasuke wspominając ten pomarańczowy wulkan energii nie mógł wyjść z podziwu jak szybko zmienił się w skupionego i jakby nad wiek poważnego hokage, starającego się wciąż jeszcze czasem zachowywać dawny optymizm. Władza nie uderzyła Naruto do głowy; ciągnęła go raczej w dół jak zbyt duże brzemię obciążane dodatkowo wielkimi oczekiwaniami innych. Lisi demon nie pomoże mu przezwyciężyć tych przeciwności - pomyślał Sasuke - Tak samo jak sharingan nie pomaga mnie i Itachiemu żyć w czasach pokoju.
Uderzyła go myśl, że Sakura, jako jedyna z ich trójki, osławionej i legendarnej już Drużyny Siódmej, zdobyła wszystko sama. Nie miała za sobą mocy potężnego klanu ani wsparcia lisiego demona. Nikt nigdy nie wróżył jej wielkiej przyszłości. Zawsze była tłem. Najsłabszym ogniwem. Przeszkodą. A jednak dogoniła ich w treningach. Zdobyła siłę równą swym dawnym towarzyszom i podobnie jak oni zapłaciła za to wygórowaną cenę. Samą siebie. Czy zatem jej wybory i poświęcenia bolą ją bardziej niż nas? 
Starał się przypomnieć sobie rodziców Haruno, dwójkę dość słabych ninaja, bardziej cywili niż shinobi. Po tym jak jego rodzina została zamordowana matka Sakury wzorem innych kobiet przynosiła mu jedzenie i pielęgnowała groby członków klanu. Zawsze fascynowały go relacje między rodzicami a ich dziećmi; ciekaw był jak potoczyłoby się jego życie gdyby sam miał rodziców, gdyby był ojcem...
Itachi znów spróbował zbliżyć się do medyczki ale ta zbyła go przyspieszając kroku.
Nie robię tego dla niej - pomyślał, mrużąc oczy - robię to dla siebie. 
Niechętnie, jakby wbrew sobie skręcił w prawo. Pierwszy raz w życiu przedkładając cudze sprawy nad własną, prywatną zemstę.

***
Najdłuższy rozdział jaki napisałam. Będę wdzięczna za każdą uwagę o ewentualnych błędach, nie miałam siły już tego sprawdzać po raz kolejny.

LAYOUT BY OKEYLA