niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 1



No dalej, wstańcie wszyscy!
Oto nadchodzi bohater.
No dalej, podnieście ręce
By osłonić się przed blaskiem jego chwały!


Ta a nie inna tandetna, debilna pioseneczka z budzika hokage napinała nerwy Sasuke wręcz do granic wytrzymałości. Cholerstwo grało już czwarty raz i chyba nie zamierzało przestać. Zebrał się w sobie, namacał na podłodze budzik i całej siły rzucił nim o ścianę. Coś huknęło, coś trzasnęło i nastała cisza. Nareszcie.
 Była piąta rano, słońce powoli wschodziło i jego pierwsze, delikatne jeszcze promienie przedzierały się przez zakurzone, lekko połamane żaluzje oświetlając mieszkanie Uzumakiego i rażąc Uchihe prosto w oczy. Ból był nieziemski, zwłaszcza, że Sasuke bynajmniej nie miał za sobą łatwej nocy. Po drętwym i wręcz emanującym sztucznością powitaniu bracia zostali wpuszczeni do przytulnego mieszkanka medyczki i powitani należycie chlebem i so… wódką i kiszonymi ogórkami znaczy się.
Sasuke z całej tej libacji zapamiętał tylko jeden jedyny fakt, a mianowicie, że już po piątym kieliszku Itachiemu zrobiło się tak gorąco, iż najpierw ściągnął płaszcz, później bluzę a następnie spodnie i resztę ubrań grając w karty z Haruno. A może to był rozbierany poker… - myśl pojawiła się w mózgu Sasuke  i natychmiast została zbyta, krótkim acz stanowczym machnięciem głową, które wywołało w skacowanym ciele prawdziwy ból istnienia. Niemniej poza tym drobnym przebłyskiem pamięci Sasuke nie wiedział i nie chciał wiedzieć co jeszcze działo się wczoraj. Powoli, stękając jak nieboskie stworzenie  wyplątał się z poplamionego śpiwora, w którym chcąc nie chcąc (Sasuke  podejrzewał to drugie) się znalazł po wczorajszej nocy i rozejrzał po mieszkaniu Uzumakiego.
Szare, brudne ściany, wszędzie walające się pojemniki po jedzeniu na wynos i brudna pościel na rozbebeszonej kanapie, w której z przerażeniem zauważył słodko  śpiącego Itachiego, różniły się o 180 stopni od mieszkania Sakury. Nie to jednak przykuło jego uwagę.
Sasuke obracał się dookoła  szukając choć jednej wolnej przestrzeni, ale one były wszędzie. Na ścianach, i w ramkach na szafkach, przypięte magnesami do lodówki.  Zdjęcia. Uchiha podszedł do najbliższej ściany.  Zdjęcie jest stare, określa to po długości włosów Sakury, śmiesznie sterczących na boki. Czyjeś urodziny, wielka huczna impreza. Chyba Kiby, bo ten właśnie dostawał buziaka w policzek od Hinaty. Naruto , Sakura i Gaara piją sake pod stołem. Następne.  Sakura i Tsunade, Naruto i ten jego zboczony żabi mentor. Obie w zwiewnych sukienkach, trzymające się za ręce. Mężczyźni trzymają w rękach sake. Kolejne. Święta.  Sakura i Naruto wręczają sobie prezenty. W tle Chouji  z iście szatańską miną trzyma w dłoniach dopiero co wyciągnięte z świątecznej paczki stringi. Sasuke pozwala sobie na uśmiech. Kolejne zdjęcie przedstawia Sakurę w kimonie. Zdjęcie musiał robić Naruto, widać kawałek jego ręki. Szybko przebiegł wzrokiem przez pikniki, imprezy, mecze i różne bardziej lub mniej udane zdjęcia. Następnym, któremu przygląda się dłużej jest cała generacja młodzieży w mundurach, początek Wielkiej Wojny. Determinacja na twarzach i ogień w oczach. Później jest i zakończenie – Sakura i Nauto zakrwawieni wkraczają do ruin Konohy. Następne fotografie uwieczniają odbudowę wioski.  Zdjęcia to dusza tego mieszkania. Wszystkie chwile zmieniające życie Nartuto są tu uwiecznione na małych kartonikach papieru – uświadamia sobie Sasuke. Przegląda dalej, na wszystkich uśmiechnięte twarze, szczęśliwe oczy. Na kilku najnowszych pojawiają się – o zgrozo! – zaślinione, zaryczane bobasy.
Jakąś małą, maluteńką cząstką siebie, o której istnieniu nie zdawał sobie nawet sprawy Sasuke żałuje, że nie mógł brać udziału w tym wszystkim. Żałuje utraconej młodości. Żałuje, że nie pił wódki pod stołem, że nie dostawał śmiesznych prezentów od przyjaciół. Że nigdy nie trzymał dziewczyny za rękę i że nie miał imprezy urodzinowej. Że nie naśmiewał się ze sterczących włosów i wielkiego czoła Sakury , która teraz wyrosła na prawdziwą piękność . Że na żadnym zdjęciu nie ma jego przybijającego piątkę Naruto zamiast Lee i Saia. Że nie ma zdjęcia w mundurze. Ani takiego z młotkiem w dłoni i gwoździami w ustach. Żałuje, że jego najpiękniejsze lata minęły zanim w ogóle je zauważył. Że radość i beztroska umarły. Że jest człowiekiem takim a nie innym, z całym swoim egoizem, narcyzmem  i  teraz jakoś dziwnie szklistymi oczami. Ale szklistymi  szklistymi dlatego, że ma kaca, prawda?  Tylko dlatego.
Naruto zza aneksu kuchennego wpatruje się w eksprzyjaciela stojącego przy ścianie i nie mówi nic. Widzi jedną jedyną łzę w oku Sasuke.  Odwraca się i wychodzi, zanim zostanie zauważony. Sakura  pewnie już udała się do pani Sakaguchi na śniadanie, a on zamierza pójść w jej ślady. Poza tym gdzie indziej zamówić najlepszy tort w całym Kraju Ognia?
____
- No, tym razem chyba trochę przesadziłaś, mała – ze znawstwem rzekła pani Sakaguchi wpatrując się w przekrwione oczy Sakury. Haruno nie odpowiedziała, bo i nie było po co. Owszem, trochę wczoraj trochę się zagalopowali, ale… No cóż, młoda kobieta nie była pewna czy tak dobrze zniosłaby powrót braci Uchiha do wioski na trzeźwo. O ile oczywiście ktoś uznawał że to „dobrze” to skacowany wygląd naczelnej medyczki Konohy. Całości dopełniały rozpuszczone piękne i długie, a w tej chwili matowe i trochę już tłustawe włosy i dość poplamiona czarna sukienka.
Sakura wlepiła wzrok w jajecznicę, pani Sakoguchi wlepiła wzrok w Sakurę. Jajecznica wlepiła się w patelnię pani Sakoguchi, lecz ten akurat fakt dało się wytłumaczyć zbyt długim smażeniem.
- Sasuke i Itachi wrócili – powiedziała cicho Sakura. Staruszka wyglądała jak ktoś kto tylko siłą woli powstrzymuje się by nie wybuchnąć złością na cały świat za jego upierdliwość.
- No i? – wysyczała, między jednym a drugim haustem wrzącej wręcz herbaty. Sakura podniosła umęczone spojrzenie na staruszkę i tylko pokręciła głową. Ten mały lecz wyrazisty objaw powracającej depresji podziałał na starowinkę jak płachta na byka.
- Ani mi się waż, laska! Nie po to wszyscy twoi przyjaciele, ja i Naruto składaliśmy tę twoją rozpieprzoną psychikę do kupy by teraz samym swoim istnieniem rozwaliła to jedna osoba! Nie po tym wszystkim! – Wytatuowana w krwistoczerwone róże ręka staruszki trzasnęła o stół dając upust nagłej i dzikiej furii. – Jeśli jesteś słaba, stocz się, proszę bardzo. Ale nie ciągnij za sobą innych! Nie jesteś sama na tym świecie i kiedy ty jak mała dziewczynka wciąż rozdrapujesz stare rany, które już dawno by się zabliźniły, inni cierpią!
Wrzask staruszki niemal rozwiewał długie różowe włosy medyczki. Sakura uśmiechnęła się. Pani Sakoguchi była dla niej jak babcia. Siwa starsza pani z włosami wciąż jeszcze układającymi się w irokeza, z tatuażami na niemal całym ciele. Punkówa z dawnych lat, beztroska nastolatka w ciele sześćdziesięciolatki. Ciesząca się chwilą i żyjąca z dnia na dzień. Kochała całym sercem. Z Pedro, miłością swego życia przeżyła 43 lata niekończących się kłótni, taniego wina i dobrej zabawy. Gdy zmarł wyprawiła najlepszą stypę w całym Kraju Ognia. Miała nagłe napady głośnej, agresywnej furii i lubiła sobie wypić. To ostatnie zbliżyło ją do Sakury, którą pieszczotliwie nazywała „laską” lub „wnusią”. Sakurze niezmiennie przypominała lwicę.
Wrzask staruszka jak zwykle podziałał na Sakurę jak kubeł zimnej wody.
- Idź się wykąpać, a ja w tym czasie znajdę ci jakieś w miarę czyste ubranie! – zakomenderowała „wiecznie młoda” punkówa.

____

Itachi szedł przez wioskę z rosnącym wyrazem irytacji na twarzy. Ludzie na ulicy zachowywali się jakoś dziwnie. Dzieciaki uciekały z piskiem na jego widok i czuł, że został już powodem niejednej skręconej kostki czy obdartego kolana. A dorośli przecież też nie byli lepsi – ci najbardziej odważni po prostu uciekali wzrokiem przed jego czarnymi oczami by dosłownie chwilę po tym jak się obróci wlepić zły wzrok w jego plecy i bezlitośnie obsmarować. Natomiast mniej wytrzymałe osoby… cóż, tu Uchiha był świadkiem całego wachlarza sprzecznych emocji zaczynających się od histerycznego śmiechu i ucieczki przez zlanie się w majtki i na jakże bojowym – ze łzami w oczach – wyzwaniu do pojedynku kończąc. Nawet w budce w której sprzedawali ramen nie miał spokoju. Właściciel przez cały czas wizyty niezwykłego gościa leżał w pozycji embrionalnej pod ławą i nie wyszedł nawet na dźwięk kładzionych na ladzie pieniędzy. Itachi mógł co prawda nie zapłacić za całe swoje śniadanie ani grosza, ale przecież nie był jakimś przestępcą czy bandytą. To znaczy już nie był.
Wiele się Konoha zmieniła od moich czasów… - pomyślał, uśmiechając się do kobiety  dźwigającej ciężkie siatki z zakupami. Oczywiście jak na komendę puściła torby i zwiała do najbliższego sklepu. Pozwolił sobie na ironiczny uśmiech. Podniósł siatki i powoli, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów wszedł do sklepu.
- Zapomniała pani czegoś – oznajmił, kładąc zakupy przed dziwnie pobladłą kobietą. Nagle, dziwnie miękka i bezwładna znalazła się w jego ramionach. Zemdlała – uświadomił sobie zaskoczony. Delikatnie położył ją na podłodze, wzruszył ramionami i uśmiechnął się przepraszająco do zszokowanego sprzedawcy. Chyba nic tu po mnie – pomyślał, wychodząc ze sklepu – Naruto wyraźnie mówił, że mieszkańcy Wioski z początki mogą być lekko zestresowani moją obecnością.
___
Sakura zagryzła wargi. Ubrana w króciutką spódniczkę w czerwono czarną kratę i czarną, miejscami podziurawioną bluzkę przez całe zakupy zbierała maślane spojrzenia męskiej części konohańskiej społeczności.  Ubrania z lat młodości pani Sakoguchi nawet nie można było nazwać seksownymi– one były po prostu wyzywające. Jak zawsze po nudnym dniu w pracy, która dziś składała się z zaledwie z nastawienia kilku palców, wyleczenia kilku stłuczeń i jednego poważniejszego złamania Sakura była lekko zirytowana, robiąc zakupy dla staruszki. W żadnym, ale to w żadnym sklepie nie mogła znaleźć jajek. Wszędzie tłumaczono to jej wizytą bandyty. Otóż ów rzezimieszek w bezczelny sposób wchodził do sklepów uczciwych ludzi, straszył ich i wychodził. Jajka tłukły się więc w sposób przypadkowy.
- Eckhem, ja nie chciałbym przeszkadzać szanownej pani… - Dwumetrowy chłop z torbami w jednej, a zaryczanym dzieckiem w drugiej ręce wyrósł przed Sakurą tak nagle, że aż sapnęła z wrażenia i zapomniała o swojej chwilowej nienawiści do świata. - … ale widzi pani, gbur jakiś  i prostak przestraszył mi dzieciaka i nogę skręcił, znaczy się dzieciak nie gbur i – złotousty poplątał się jeszcze bardziej w własnej wypowiedzi. Sakura bez słowa podeszła do dziecka. W ręku pojawił się zielony strumień czakry, który momentalnie uzdrowił zasmarkaną dziewczynkę.
-Już.
- Dzięki wielkie, dobrodziejko! – zapiał chłop, obryzgując śliną wszystko wokół. – Jakże mam ci się odwdzięczyć, o pani?
- Daj mi swoje jaja – stwierdziła Sakura, łakomie patrząc na pełne zakupów torby chłopa i odżegnując w myślach wyobrażenia opieprzu od pani Sakoguchi.
-Eee? – Padła inteligentna odpowiedź. Spojrzenie chłopa uciekło w dekolt medyczki.
Żyłka na czole Sakury zaczynała pulsować coraz szybciej, gdy w oddali zauważyła wyłaniającą się ze sklepu znajomą czarną czuprynę. Policzę się z tobą kiedy indziej – warknęła w myślach.
- Itachi! – wrzasnęła i nie czekając na reakcję ze strony czarnowłosego pognała w jego stronę wbijając się niczym nóż w masło w ludzki potok biegnący w kierunku przeciwnym od Uchihy.
____
Przynajmniej ona się mnie nie boi – pomyślał Itachi patrząc na Sakurę, która mimo dwóch wypchanych toreb pod pachą parła przez tłum jak lodołamacz. Niewiele pamiętał z ostatniej nocy, ale był pewny, że takiej kobiety jak ona jeszcze nie spotkał – piękna i potężna, a przy tym dodatkowo wariatka jakich mało. Miała swoje problemy, widział to w jej matowych zielonych oczach, takich, jakie zwykle widuje się u trupów czy alkoholików lub narkomanów w ostatnim stadium. Szybkość z jaką pochłaniała kolejne szklaneczki sake była zatrważające, jednak zdaniem Itachiego tkwił w tym jakiś urok. Gdy biegła, króciutka rozkloszowana spódniczka ukazywała długie zgrabne nogi. W dekolt Uchiha przezornie postanowił się nie wpatrywać.
- Cześć, Itachi! – wysapała, niemal dławiąc się własnym językiem. Skinął jej głową na powitanie i wyrwał siatki z zakupami z rąk, nie mając pojęcia co jeszcze mógłby zrobić. Ruszyli przed siebie w stronę mieszkania Haruno.
Nigdy, w całym swoim życiu Itachi nie prowadził niezobowiązujących rozmów o pogodzie i nie wiedział jak zacząć. W Akatsuki nie było wiele rozmownych osób, a przez wtykanie nosa w nieswoje sprawy lub bycie upierdliwym można było zarobić kosę w plecy. Tym akurat niepotrzebnie się jednak martwił – przez całą drogę usta różowowłosej  niemal się nie zamykały. Opowiadała jak minął jej dzień w pracy i żartowała na temat jego niewątpliwej popularności wśród mieszkańców Konohy. Zadawała mu pytania i sama na nie odpowiadała, tak, że wydawał się strasznie mądry i interesujący nawet nie otwierając ust poza zdawkowymi „hmm, hmmm” lub „tak” i „nie”. Wydawała mu się sympatyczna i śmieszna dzięki temu , że w jednym zdaniu potrafiła sama sobie zaprzeczyć ze dwa razy i że gdy się śmiała w jej oczach pojawiały się małe łezki. Polubił ją. Gdy dotarli do drzwi jej mieszkania roześmiał się krótko z jakiegoś wypowiedzianego przez nią stwierdzenia.
- Ładnie dziś wyglądasz – oznajmił wciskając jej torby w ręce i odszedł.
Sakura zarumieniła się. Długo jeszcze stała pod drzwiami nie mogąc trafić kluczem w dziurkę od klucza.
____
Taaaak! Nareszcie opublikowałam ten rozdział! Po dwóch przypadkowych usunięciach tekstu, trzech tygodniach bez Internetu i dwukrotnej zmianie szablonu w końcu udało mi się napisać ten oto skromny tekścik. Bardzo dziękuję wszystkim za te strasznie miłe komentarze i przepraszam, że dopiero teraz zabiorę się za nadrabianie zaległości na waszych blogach. Pozdrawiam i obiecuję, że kolejny rozdział ukarze się jeszcze przed grudniem! :)

1 komentarz:

  1. Podoba mi się! Naprawdę!
    Ostatnio nie mogę znaleźć żadnego przyzwoitego opowiadania z Naruto i mimo, że nie przepadam za ITaSaku, to spodobało mi się na tyle, że lece czytać dalej.
    Podoba mi się twój styl. Lekki, bardzo łatwo i przyjemnie się czyta. ^.^

    OdpowiedzUsuń

LAYOUT BY OKEYLA